O portalu Radio Forum Archiwum Porady Czat E-mail Współpraca
II Wielka Wyprawa (lato 2003) - cz.4.
I Wyprawa
(lato 2002)


II Wielka Wyprawa
(lato 2003)
menu

III Wyprawa
(jesień 2003)




"Północny-wschód"
trasa: Egilsstaðir - Bustarfell- Langanes - Húsavík - Akureyri
czas: 18 sierpnia - 21 sierpnia





HUSEY I 'MAŚLANKA'

Wyjeżdżając z Egilsstaðir skierowaliśmy się ku Fellabær, do którego prowadzi most przez Lagarfljót tuż obok dużego międzynarodowego lotniska. Następnie skręciliśmy obok jeziora Urriðavatn (w którym biją gorące źródła) wprost na północ drogą nr 925, która prowadzi wzdłuż przedłużenia Lagarfljót. Ta część rzeki-jeziora nosi nazwę Vífilsstaðaflój. Znajduje się tu jedyny na całej tej rzece (włączając w to Lagarfljót) wodospad Lagarfoss, obok którego znajduje się elektrownia wodna. Od strony elektrowni wodospad jest słabo widoczny, gdyż widzimy go niejako od tyłu.

Nieco dalej można zobaczyć skromny, ale dość leciwy (jak na Islandię) kościółek drewniany na farmie Kirkjubær, przy której porzucamy oznaczoną szosę na rzecz nieco dzikiego szlaku prowadzącego na skróty do Geirastaðir, by tam dojechać znów do szosy nr 926. Zanim jednak dotarliśmy do cywilizacji, jadąc, mogliśmy podziwiać ciekawy krajobraz, na który składały się od wschodu łąki, a od zachodu niewysoka, ale stroma ściana niewielkiego masywu skalnego. Dalej droga 926 poprowadziła nas aż pod samą bramę do słynnej farmy Húsey, na której można spotkać foki i konie, a w sezonie również maskonury. Niestety, ze względu na późną porę, przyjrzeliśmy się jedynie przepięknym islandzkim koniom, które biegały po swych bezkresnych pastwiskach stając dęba dla spóźnionych turystów. Jednak to nie konie królują w tej okolicy. Władcami tego regionu, co udowadnia ich wszędobylski głos, są ptaki. Upodobały sobie one te plaże, pomiędzy deltami dwóch dużych rzek: Jökulsá á Dal oraz Lagarfljót. Odjazd odbył się wieczorową porą, więc jedyne, co mogliśmy podziwiać to donośny chór tysięcy ptaków. Przy drodze 926 rozbijamy obóz na noc.

Rano kontynuujemy podróż drogą 926, wzdłuż wschodniego brzegu Jökulsy á Dal, by, dojechawszy do Jedynki, przejechać mostem na zachodni brzeg rzeki, na drogę 917, która zaprowadzi nas do samego Vopnafjörður.

Zachodni brzeg Jökulsy, to tereny dość żyzne i stąd często spotykamy farmy z olbrzymimi pastwiskami pełnymi koni. Pastwiska, od zachodu, chronione są ścianą masywu Hlíðarfjöll, z którego sączą się strugi wąskich ale za to uroczych wodospadów. Właściwie szczyt masywu ginie nam we mgle, stąd strumyki górskie zdają się płynąć wprost z nieba. Kulminacyjnym punktem podróży po 917 jest tzw. „Maślanka” – droga górska typu serpentyna, która ostro wjeżdża na Hlíðarfjöll. Nazwa „Maślanka” pochodzi od nazwy innego masywu górskiego leżącego po sąsiedzku (na południowy-zachód od samej drogi) w następnym paśmie górskim. Smjörfjöll – bo o nim mowa – jest sławny nie tylko dlatego, że jego nazwa oznacza dosłownie Maślane Góry (prawdopodobnie wyglądają w niektórych porach roku jak kromki posmarowane masłem), ale również dlatego, że jak wierzą okoliczne dzieciaki, owe góry to siedziba islandzkich świętych Mikołajów (a jest ich więcej niże tylko jeden...). Maślanka szybko wprowadza nas w klimaty górskie i z pięknej słonecznej pogody nagle wjeżdżamy w prawdziwe 'mleko' (nazwa Maślanka pasuje idealnie!).

Jednak nie tylko wspinaczka jest ciekawa (gdy brak jest mgły widoki zapierają dech w piersiach); ciekawy jest również zjazd Maślanką – oprócz serpentyn możemy podziwiać widoki fantastycznych formacji skalnych i nadmorskich klifów. Pomiędzy oboma pasmami górskimi znajduje się zielona dolina, którą płynie rzeczka Dalsá. Otwierająca się przed nami panorama, przy pięknej pogodzie, przypomina wręcz idealny folder reklamowy.

Gdy dojeżdżamy do wybrzeża, witają nas, niewiarygodnie wprost ukształtowane, klify i skały, wśród których nie brakuje nawet skał z otworami na wylot! Po drodze, na rzece Gljúfursá, znajduje się dość wysoki i malowniczo usytuowany wodospad, nieoznaczony na mapach (prawdopodobnie o nazwie Gljúfursfoss). Warto się zatrzymać i poświęcić 2 min na dotarcie do tego słupa wody, w przepięknie zielonym wąwozie.

Stąd widać już Vopnafjörður, które leży na drugim brzegi fiordu. Dalej trasa wiedzie już wprost w uliczki miasta.

VOPNAFJÖRÐUR I BUSTARFELL

W Vopna podążyliśmy wprost do nowootwartej informacji turystycznej. Jak zapowiada bardzo przyjaźnie nastawiona pani, już niedługo będzie tu można skorzystać z internetu oraz coś wypić i może przekąsić... W budynku informacji można na razie 'poczęstować się' folderem oraz obejrzeć wystawę zdjęć (historycznych i przyrodniczych z regionu). Jak przystało na tak dużą miejscowość, jest tu nawet supermarket (i to nie jeden). Spośród budynków, niewątpliwie na uwagę zasługuje budynek szkoły, który został zaprojektowany bardzo nowocześnie i z rozmachem. Załatwiliśmy też sprawy 'służbowe' na miejscowej poczcie i obejrzeliśmy kościół.

Zasiliwszy nasze zapasy prowiantu, wyjeżdżamy z miasta na drogę 85, by dotrzeć do położonego 16 km od skrzyżowania, skansenu Bustarfell. Nieco dalej, na drodze 85, znajduje się niewielki, ale malowniczy wodospad Tejgarfoss, który jest widoczny wprost z drogi. Wróciliśmy się jednak do drogi na Bustarfell, by odnaleźć prawdziwą islandzką perełkę (w dodatku czarną). Otóż zanim udało nam się zwiedzić sam skansen, który bez wątpienia zasługuje na miano perły, zobaczyliśmy coś bardzo ciekawego - piaskownicę dla dzieci wypełnioną piaskiem ale... czarnym! W pierwszej chwili widok jest szokujący i w pewien sposób surrealistyczny dla kogoś, przyzwyczajonego do polskiego złotego piasku w piaskownicach. Skansen w Bustarfell, to przykład staroislandzkiego budownictwa. Zanim na Wyspę trafiła blacha falista, płyty gipsowe i rozpowszechnił się beton, mieszkańcy wykorzystywali surowce dostępne na samej Wyspie. Tak więc budowali domy z kamienia, ziemi, drewna wyrzuconego przez morze. Ale zwieńczeniem dzieła było wykonanie dachu, który był porośnięty trawą. Budynki stały jeden przy drugim (dziś powiedzielibyśmy w zabudowie szeregowej) by w ten sposób jak najwięcej ciepła pozostawało wewnątrz.



LANGANES

Ze skansenu ruszyliśmy z powrotem do Vopnafjörður, wybierając jednak drogę 919, która biegnie wschodnim zboczem doliny rzeki Hofsá. Z Vopnafjörður jedziemy drogą 85 na północ. Wieje silny wiatr. Jego siła plus liczne wyboje na drodze powodują, iż po skręceniu na drogę 91 do Bakkafjörður wyrwane zostały zaczepy od klapy silnika w naszym aucie. Na szczęście w Bakkafjörður mieszkają bardzo życzliwi ludzie. Bezpłatnie zespawali nam haki, a dodatkowo udało nam się podyskutować o tym, co myślą Islandczycy i Polacy o Unii Europejskiej. Islandczycy są stanowczo przeciwni wstępowaniu do UE. Racji takiej postawy nie można im odmówić. Ruszamy dalej, by jadąc na północny-zachód dojechać do Langanes, na którym znajduje się Þórhöfn - małe portowe miasto.

Ponieważ robi się późno, w mieście jedynie tankujemy i ruszamy na podbój półwyspu. Pierwszy odcinek drogi 869 jest dość dobry, dopóki wiedzie do lotniska i kilku farm. Dalej jest już tylko stara górska droga. Po minięciu cywilizacji, jedziemy przez dzikie opuszczone tereny. Widoczne są opuszczone farmy i ruiny domostw. Droga robi się coraz bardziej kamienista i wyboista. Po pewnym czasie nie możemy już podziwiać widoków, gdyż wszystko staje się opatulone welonem mgły.

Naszym celem była latarnia morska na końcu półwyspu, jednak droga pogarsza się tak mocno, że poruszamy się wolniej niż piechur. Jedna osoba musi pilotować samochód na zewnątrz, gdyż kamienie wystające z drogi są tak duże, że grożą uszkodzeniem podwozia. W końcu dajemy za wygraną, gdyż nie możemy, niestety, poświęcić całej nocy na dojazd, co byłoby dla nas dużą stratą czasu, szczególnie, że tą samą drogą przyszłoby nam wracać. Powiedzieliśmy sobie jednak w duchu: musimy tu wrócić, albo lepszym samochodem, albo nawet pieszo! Aby jednak 'polanganesować' dłużej, wybraliśmy pobocze przy górskiej drodze na nasz nocny obóz. Rano wracamy tą samą drogą, widzimy trochę więcej, gdyż jest widno, a mgły powoli opadają. Wyłaniają się majestatyczne klify półwyspu i niezliczone pokłady wyrzuconego przez morze drewna.

Wracamy do Þórshöfn, a stamtąd dalej drogą 85 na zachód i północ. Jechaliśmy wzdłuż wybrzeża Þistilfjörður i minąwszy Svalbard (region i farmę o tej ciekawej nazwie) oraz okrążywszy półwysep Rauðanes wraz z pobliską górą Víðarfjall, a także Afrétt (szeroki półwysep) znaleźliśmy się na nizinie na której leży Raufarhöfn – najdalej na północ wysunięte miasteczko głównego lądu Islandii. Jedynie Grímsey to większa osada położona dalej na północ. W Raufarhöfn są z pewnością dwa obiekty warte uwagi: kościół i stylowa jaskrawo-pomarańczowa latarnia. Po krótkim pobycie w mieście ruszyliśmy dalej w kierunku Rifstangi – najdalej na północ wysuniętego punktu wyspy Islandii. Niestety skrajnie wyboista droga uniemożliwiła nam dojazd na sam koniec półwyspu – delektowaliśmy się jednak widokiem całego tego północnego regionu. Po objechaniu nizinnego i płaskiego regionu Melrakkaslétta skierowaliśmy się dalej na południe by wjechać w nieco bardziej urozmaicony teren w okolicach Kópasker.

Dalej jadąc 85-ką podziwialiśmy góry z ułożonych w rozety wielkich bazaltów. Następnie droga 85 doprowadza nas w bardziej zalesione tereny w pobliżu drogi na Dettifoss oraz Asbyrgi. Ze względu na plany decydujemy się nie wstępować teraz do Asbyrgi – planowaliśmy odwiedzić tę piękną dolinę przy powrocie z kanionu wodospadów, ale niestety, jak to życiu bywa, nie dane nam było podczas tej wyprawy zwiedzić Asbyrgi (pojechaliśmy tam dopiero podczas jesiennej wyprawy). Po minięciu całej delty rzeki Jökulsá á Fjóllum, wróciliśmy na nadmorski brzeg na półwyspie Tjörnes, skąd mogliśmy podziwiać daleko na horyzoncie dwie małe wysepki Mánáreyar oraz cypel Voladalstorfa, gdzie znajduje się latarnia morska.

Następna atrakcja to muzeum skamieniałości i minerałów w Hallbjarnarstaðir. Co prawda całość mieści się w małym budynku wielkości stodoły, ale mimo wszystko zachęcamy do obejrzenia tej kolekcji okazów.

Stąd już nie daleko do Húsavík, ale po drodze jeszcze podziwiamy małą wysepkę Maskonurów czyli Lundey.

HUSAVÍK

Húsavík to duże miasto liczące ok. 4,5 tys. mieszkańców. Jest to sławna stolica „bezkrwawych łowów” wielorybów. W porcie znajduje się "Whale Watching Center" – muzeum poświęcone tylko tym ssakom oraz przystań z której wyruszają łodzie na obserwacje wielorybów.

Ponieważ do miasta przybiliśmy po południu więc wykupujemy szybko bilety na poranne „łowy” i jedziemy dalej zwiedzić w najbliższej okolicy gejzer i gorące źródła w Hveravellir i Reykjavellir. Gejzer wybucha dość często, ale daleko mu do ogromu Strokkura. Warto go jednak odwiedzić – znajduje się wprost na podwórku jednej z farm. To miejsce to również ogród Islandii, to tu hoduje się islandzkie pomidory i ogórki, które można kupić na miejscu w szklarni oraz w sklepach w całym kraju. Od tej pory zaczęliśmy zwracać uwagę na metki na warzywach, odnajdując nazwy miejsc, które odwiedziliśmy (to nie było jedyne miejsce ze szklarniami).

Dojechaliśmy jeszcze do niewielkiego jeziorka Langavatn (Długiego Jeziora) i zawróciliśmy do Húsavík, skąd już późnym wieczorem ruszyliśmy nad jezioro Botnsvatn, gdzie rozbiliśmy obóz na noc. Rano spotkała nas niemiła niespodzianka: z powodu sztormu na morzu, odwołany został nasz rejs obserwacji wielorybów. Pieniążki nam zwrócono, ale pierwsza szansa ujrzenie na wieloryba została zaprzepaszczona.

Jednak mając w zapasie dłuższą chwilę wybraliśmy się do miejscowej biblioteki i muzeum historii naturalnej. Po wcześniejszej wizycie w muzeum w Hallbjarnarstaðir, mieliśmy obawy, że znów trafimy na jedną szopę wypełnioną okazami. Tym razem jednak, jak przystało na tak duże miasto, muzeum było 'z prawdziwego zdarzenia'. Mnóstwo okazów zwierząt islandzkich – w tym również biedny biały miś, który nie opacznie przybył kiedyś na Islandię (dokładnie na Grímsey). Są nawet ryby, skamieniałości, tradycyjne stroje; w nowym pawilonie cały statek wikingów! Tenże nowy pawilon poświęcony jest w całości technice morskiej i morzu. Znajdziemy tam silniki, radiostacje, ubiory marynarskie, stare zdjęcia, sieci i inne przedmioty związane z morzem. A na koniec deser: pewna ciekawa kolekcja, której nie wolno ominąć – wystarczy powiedzieć pani z muzeum, że jest się z Polski a pokaże coś od czego się łezka zakręci w oku – nie zdradzamy niespodzianki – po prostu trzeba odwiedzić Húsavík!

Po wyjeździe z miasta jeszcze tylko kąpiel w gorącym jeziorku....



...i można pomknąć do północnej stolicy, naszego ukochanego Akureyri.
Jedziemy drogą 85, aż do skrzyżowania z Jedynką, która zaprowadzi nas prosto do miasta.