10 września, na ekrany kin wchodzi nowy islandzki film - "Nói Albinói". Autorem scenariusza i reżyserem filmu jest Dagur Kári, zdjęć - Rasmus Videbæk a muzyki - Slowblow. Główne role w filmie zagrają: Tómas Lemarquis (Nói), Elín Hansdóttir (Íris) oraz Anna Fridriksdóttir (Lina).
"Nói Albinói" zdobył już wiele nagród:
- Rouen Nordic Film Festival - Nagroda Główna Jury
- Festiwal Filmowy w Rotterdamie - MovieZone Award
- Göteborg Film Festival - Nagroda FIPRESCI, Najlepszy Film Skandynawski
- Europejskie Nagrody Filmowe - nominacja dla najlepszego filmu europejskiego
- Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Edynburgu - wyróżnienie dla najlepszego debiutu
- Edda Awards - Nagrody Islandzkiego Przemysłu Filmowego - Najlepszy Aktor, Najlepszy Reżyser, Najlepszy Scenariusz, Najlepszy Aktor Drugoplanowy, Najlepszy Film Roku, Najlepszy Dźwięk
- Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Denver - Najlepszy Film Europejski
- Festiwal Filmów Europejskich w Angers - "Ciné Cinémas" Award, Najlepszy Soundtrack, Nagroda Jury Europejskiego, GNCR Award, Laser Vidéo Titres Award
- Międzynarodowy Festiwal Filmów Dziecięcych w Buster- Najlepszy Skandynawski Film Roku
- Międzynarodowy Festiwal Filmów Młodego Widza Ale kino! - Nagroda Marcina (jury młodzieżowe)
Film opowiada o siedemnastoletnim Nói (Tómas Lemarquis), razem ze swoją ekscentryczną babką (Anna Fridriksdóttir), mieszka na odległym fiordzie południowej Islandii. Zimą rodzinna miejscowość chłopaka (Bolungarvík) jest całkowicie odcięta od świata zewnętrznego, otoczona złowieszczo wyglądającymi górami i zasypana całunem śniegu. Nói marzy żeby razem z Íris (Elín Hansdóttir) - dziewczyną pracującą na stacji benzynowej w pobliskim miasteczku - uciec z śnieżnobiałego więzienia. Jednak jego nieudane próby ucieczki wymykają się spod kontroli i kończą się kompletnym niepowodzeniem. Jedynie klęska naturalna może zatrząść wszechświatem Nói'a i otworzyć mu drzwi do lepszego świata.
Notka biograficzna o reżyserze filmu
Islandzki filmowiec urodzony w 1973 roku. Ukończył Duńską Państwową Szkołę Filmową w 1999 roku. Jego film dyplomowy "Lost Weekend" zdobył 11 międzynarodowych nagród (m.in. w Breście, Angers, Poitiers, Monachium i Tel Awiwie). "Nói Albinói" to jego debiut fabularny. Dagur Kári jest także muzykiem w zespole "slowblow", który wydał już dwie płyty i kompozytorem muzyki do filmu "Nói Albinói". Aktualnie kręci w Kopenhadze nowy film według zasad Dogmy.
WYWIAD Z DAGUREM KÁRI
Czy od początku planowałeś, że po studiach w Danii wrócisz do Islandii?
W 1995 roku zacząłem naukę w Duńskiej Szkole Filmowej i ukończyłem ją w 1999 roku 40-minutowym filmem dyplomowym "Lost Weekend" nakręconym w Danii. Już od jakiegoś czasu wiedziałem, że moje filmy nie będą się koniecznie rozgrywać w Islandii. Ale "Nói AlbiNói" to bardzo stary pomysł, silnie związany z Islandią. Poza tym zawsze chciałem nakręcić tam swój pierwszy długometrażowy film fabularny, żeby pokazać skąd pochodzę.
Jaka jest geneza postaci Nói'a?
Ten bohater żył we mnie przez wiele lat. Jest nawet starszy niż moje zainteresowanie filmem. W pewnym momencie miałem zamiar zrobić o nim kreskówkę lub komiks. Przez te wszystkie lata zbierałem różne pomysły z nim związane i w momencie, gdy ukończyłem szkołę filmową, te pomysły dojrzały do tego, by umieścić w je scenariuszu.
A lokalizacja filmu?
Na początku akcja filmu miała się rozgrywać w odizolowanej wiosce. Myślałem nawet o Reykjaviku, ale w końcu stwierdziłem, że Reykjavik jest zbyt zakorzeniony w rzeczywistości. Chciałem stworzyć wszechświat, który tak naprawdę nie istnieje, choć mógłby istnieć. Zachodnie Fiordy okazały się dla mnie najbardziej interesujące z powodu niesamowitej atmosfery i przepięknej, bardzo wizualnej scenerii. Oczywiście szczególnie zależało nam na śniegu, a w tamtym regionie zwykle jest go dość dużo. Zimą ten region potrafi zostać całkowicie odcięty od reszty świata z powodu ekstremalnych warunków pogodowych.
Czy miałeś problemy w trakcie castingu do filmu?
Islandia jest bardzo mała i wszyscy się tu znają. Jeśli siedzisz wystarczająco długo w jakimś barze w Reykjaviku możesz tam spotkać cała obsadę i ekipę. Do "Nói Albinói" nie szukałem bardzo znanych nazwisk. Większość aktorów to nowe odkrycia, żadnych gwiazd. Szukałem przede wszystkim odpowiednich typów ludzi i dlatego jest tam mieszanka aktorów i amatorów. Na przykład kobieta, która gra babcię Linę (Anna Fridriksdóttir) roznosi pocztę w mojej dzielnicy. A dziewczynę, która gra Iris poznałem w wegetariańskiej restauracji. Wielu członków ekipy, na przykład odtwórca roli psychologa, to moi bliscy przyjaciele. Szukając odtwórcy postaci Nói'a wiedziałem dokładnie, że musi mieć charakterystyczny, niemal wyalienowany wygląd. A ponieważ nie znałem żadnego islandzkiego albinosa w tym wieku, który byłby dobrym aktorem, Tómas Lemarquis okazał się najlepszym wyborem. Jest nie tylko bardzo zaangażowanym i utalentowanym aktorem, ale ma także odpowiedni wygląd.
Skomponowałeś też muzykę do tego filmu?
Tak, skomponowałem ją z moi przyjacielem Orrim. Razem założyliśmy zespół "snowblow". Bardzo mało rzeczy na świecie sprawia mi większa radość niż tworzenie muzyki. Dlatego staramy się trzymać z dala od przemysłu muzycznego. Muzyka to nasza odskocznia od życia zawodowego i nie pozwalamy, żeby cokolwiek zakłóciło naszą dobra energię i przyjemność, jaką z tego czerpiemy. Mimo to udało się nam nagrać dwa niezależne albumy, a trzeci właśnie powstaje.
Czy uważasz, że temat tego filmu jest bardzo islandzki?
Nie miałem zamiaru zrobić typowo islandzkiego filmu. Lubię kręcić filmy, które rozgrywają się w odizolowanym mikrokosmosie, w małym wszechświecie, który nie jest częścią znanego nam świata, a mimo to nie jest całkiem surrealistyczny, tylko zawieszony gdzieś po środku. A poza tym wydaje mi się, że ten film jest tylko moją wersją wielokrotnie opowiadanej historii o młodym buntowniku, który nigdzie nie może znaleźć swojego miejsca i zewsząd próbuje uciekać... To pomysł stary jak świat, ale chciałem stworzyć własną wersje tej opowieści.
Czy chęć ucieczki, to coś szczególnego dla Islandii? Czy to najlepsze miejsce do tego, żeby umieścić tam ten rodzaj historii?
Większość ludzi w pewnym momencie życia wyprowadza się z Islandii. Jest to w pewnym sensie konieczne, kiedy się mieszka na odizolowanej wyspie. Ale prawie wszyscy wcześniej czy później tu wracają. Jednak, co się tyczy tej historii, to nie chciałem zajmować się islandzką rzeczywistością, tylko pragnąłem stworzyć w tym filmie własny wszechświat.
Gdzie szukasz inspiracji?
Wszędzie poza filmami! Bardzo lubię kręcić filmy, ale ich oglądanie to dla mnie jak odrabianie zadań z algebry, albo coś podobnego. Myślę, że ma to coś wspólnego z faktem, iż stało się to moją profesją, bo wcześniej wcale tak nie było. Ale teraz nałogowo oglądam sitcomy i bardzo dużo się nauczyłem o robieniu filmów z "Simpsonów".
Czy istnieje biblijna lub mityczna interpretacja twojego filmu?
Bardzo lubię podświadome igranie mitami. Pragnę, aby publiczność wewnętrznie i emocjonalnie odczuwała kontakt z czymś mitycznym i uniwersalnym, ale jeżeli w trakcie oglądania filmu widzowie stają się intelektualnie świadomi tego, o co dokładnie chodzi, to znaczy, że nie osiągnąłem swego celu. Nie ma dla mnie nic bardziej patetycznego niż historie, które mają oczywiste biblijne czy mityczne odniesienia. Jeśli główna bohaterka filmu ma na imię Ewa i bierze do ręki jabłko - wychodzę z kina. To musi być bardziej subtelne.
Nie zdradzając zakończenia filmu, czy możemy stwierdzić, że finałowe wydarzenie zostało spowodowane przez Nói'a? Czy to jakiś rodzaj kary, a jeśli tak, to za co?
To zakończenie ma podwójne znaczenie - czasem najgorsza z możliwych do wyobrażenia sobie rzecz może jednocześnie stać się początkiem czegoś nowego. Straszne jest to, że wszystko tracisz, ale wtedy jednocześnie od wszystkiego się uwalniasz. Dla mnie była to jedyna możliwa droga ucieczki dla Nói'a, ale nie chcę się w to bardziej zagłębiać. Zakończenie jest otwarte na wszelkie interpretacje i publiczność sama musi zdecydować, jak je rozumieć.
W tej wydawałoby się tragicznej historii jest wiele komicznych i absurdalnych elementów. Czy umieściłeś je specjalnie po to, żeby nie wydała się zbyt tragiczna?
Według mnie jest całkiem na odwrót: w tej wydawałoby się komicznej historii jest wiele tragicznych elementów. Zawsze zaczynam od humoru i staram się stronić od intrygi. Ale lubię też zdecydowane zakończenie. To sprawia, że mamy do czynienia z filmem, a nie pierwszym odcinkiem sitcomu! W filmach "Lost Weekend" i "Nói Albinói" jest taka sama struktura, składająca się z dziwnych i humorystycznych sytuacji oraz tragedii na końcu. Zawsze korzystałem z tej konstrukcji i wszystko wskazuje na to, że mój przyszły projekt nie będzie wyjątkiem. Wydaje mi się to jednak dziwne, że moje scenariusze przypominają komiksy, a same filmy stają się później dużo poważniejsze niż ktokolwiek mógłby się spodziewać, włącznie ze mną. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. To jedna z tych rzeczy, których nie kontroluję.
Czy trudno było zrealizować ten film?
Bardzo trudno. Byliśmy mocno uzależnieni od śniegu, a tamtej zimy prawie nie padało. Właściwie mieliśmy dużo szczęścia, bo tej zimy śnieg spadł jedynie wtedy, kiedy akurat kręciliśmy sceny w plenerach. Jestem bardzo zadowolony z tego, że nie musieliśmy używać sztucznego śniegu, a mimo to niemal w każdym ujęciu pada. 95 % scen kręciliśmy we wnętrzach. Plan zdjęć był bardzo napięty i ogólnie rzecz biorąc to byłoby niemożliwe, gdybyśmy nie byli w tych małych islandzkich wioskach. Kręci się tam bardzo mało filmów, więc ludzie nie mieli jeszcze dosyć ekip filmowych i byli bardzo pomocni. Podczas gdy w innych krajach często trzeba się zmierzyć z potężną biurokracją, w tamtej okolicy wystarczy wykonać jeden telefon i można kręcić! Każdy problem rozwiązuje się jedną rozmową telefoniczną.
W jaki sposób śnieg komponował się z elementami graficznymi i atmosferą filmu?
Dodawał wiele naturalnych szczegółów. Nadawał też bardziej psychiczny wymiar filmowi, ponieważ w śniegu trudniej się poruszać. Szczególnie, kiedy gonią cię gliniarze. Fizycznie zaś niemożliwe jest wydostanie się z takiego miejsca. W sekwencji pościgu starałem się naśladować sceny pościgów samochodowych z filmów klasy B, dodając jedynie śnieg, jako zaskakującą przeszkodę.
Gdzie poznałeś operatora Rasmusa Videbæka?
W Duńskiej Szkole Filmowej. Tam też poznałem montażystę Daniela Denicka. To dobra strona czterech wspólnie spędzonych lat w szkole - zawiązuje się solidne przyjaźnie, które trwają także po jej ukończeniu.
WYWIAD Z TÓMASEM LEMARQUISEM - NÓI'EM
Jak znalazłeś się w miejscu, w którym jesteś dzisiaj - prywatnie i profesjonalnie?
Mój ojciec był Francuzem, a matka Islandką. Wychowałem się w Islandii i nadal tu mieszkam. Studia aktorskie ukończyłem jednak w Cours Florent w Paryżu. Zagrałem w paru filmach krótkometrażowych, a także w filmie fabularnym "Villiljos", przy którym ponownie spotkałem się z Dagurem Kárim. Znałem go już wcześniej, bo chodziliśmy razem do szkoły filmowej. Oprócz tego czytałem też wiadomości w islandzkiej telewizji, grałem w teatrze (z jednym z przedstawień zwiedziłem parę skandynawskich festiwali) i należałem do kilku grup artystycznych, które wystawiły parę przedstawień w czasie festiwalu "Reykjavik - Miasto Kultury 2000". Aktualnie studiuję w Akademii Sztuk Pięknych w Reykjaviku, gdyż uważam, że wszystkie rodzaje sztuki wzajemnie się uzupełniają, jeśli tylko tworzy się je szczerze i uczciwie. Poza tym zawsze interesował mnie wizualny aspekt sztuki dramatycznej.
Jak to jest być aktorem w Islandii?
Oznacza to, że łatwo można sobie wyrobić nazwisko i szybko nawiązać kontakty w środowisku. Jednak z drugiej strony wadą jest fakt, że jest to małe miejsce i zbyt szybko można się we wszystkim sprawdzić. Chciałbym kontynuować karierę aktorską i równocześnie zajmować się sztukami plastycznymi. Posiadanie paru zawodów to bardzo islandzka cecha. Zgadzam się na prace w każdym projekcie, jeżeli tylko wyda mi się interesujący, bez względu na kraj. Muszę przyznać, że Islandia jest państwem wyizolowanym geograficznie, ale w pewnym sensie także kulturalnie. Dlatego wielu Islandczyków wyjeżdża za granicę. Bardzo często na przykład po skończeniu szkoły młodzi ludzie wybierają się na długie wycieczki po świecie. Ale ich przywiązanie do Islandii zwykle jest bardzo silne i większość Islandczyków w końcu wraca do domu.
Nói, jako buntowniczy nastolatek sprzeciwiający się swemu ojcu, ma tylko jedno marzenie: wyjechać. Czy jest w tym podobny do ciebie?
Przyznaję, że mam ciągłą potrzebę podróżowania i umysłowego otwarcia na nowe wpływy. Nie należy się zbyt przywiązywać do pewnych miejsc. A co do buntu, to wyrobiłem już swój limit jako nastolatek, nawet można dostrzec niektóre aspekty tego buntu w mojej pracy. Kiedy po raz pierwszy przeczytałem scenariusz "Nói Albinói" od razu poczułem sympatię do głównego bohatera. Nói jest bardzo ludzki i jest dobrym człowiekiem, ale jednocześnie kimś zupełnie niezrozumianym. Bardzo dobrze znam to uczucie! Myślę, że obaj mamy ze sobą wiele wspólnego. Ma takie diabelnie pobłażliwe podejście do życia, które pomaga mu podążać własną drogą i nie traktować niczego zbyt poważnie.
Co powstrzymuje Íris przed wyjazdem z Nói?
W przeciwieństwie do Nói'a, Íris boi się podążać własną ścieżką. Podejmuje drugą próbę ułożenia sobie życia, po tym, jak nie udało jej się to w stolicy, nie jest więc gotowa na nowe ryzyko. Ale myślę, że mimo wszystko kocha Nói'ego. A przynajmniej chciałbym w to wierzyć.
Czy Nói jest w jakimś stopniu odpowiedzialny za katastrofę, która przychodzi?
Nie wydaje mi się, żeby był za nią odpowiedzialny. Jest bardzo dojrzałą osobą, kimś, kto nie przywiązuje się do miejsc czy ludzi. Dla niego wszystko trwa, dopóki trwa. Już dawno temu zdał sobie sprawę, że może liczyć tylko na siebie. Z jednej strony mogłoby mu to ułatwić wyjazd, pozwalając mu znaleźć swoje miejsce na ziemi. Wydaje mi się, że jest to dla niego jedyna możliwa forma ucieczki, bez względu na to, czy w tym miejscu będą palmy, czy też nie. Nie chodzi o to, czy ta katastrofa jest czymś złym czy dobrym, bo życie płynie dalej, smutne czy nie. Dostrzegam jednak pozytywny aspekt tej historii.
Copyright © 2003-2006 ICELAND.PL
Wszelkie prawa zastrzezone - All rights reserved
|
|