09.01.2004r.

Déjà vu w Akureyri


Podczas jednej z wypraw wypadło nam pobyć dłużej w najpiękniejszym mieście Islandii, czyli w Akureyri - stolicy północnej części Wyspy.

Późnym popołudniem w centrum, na jednym z parkingów pakowaliśmy świeże nabytki (głównie książkowe) oraz prowiant na dalszą drogę i siedzieliśmy jeszcze w samochodzie spożywając naszą obiado-kolację. Jako kierowca miałem ten luksus, że nie przejmowałem się zbytnio planowaniem dalszej części trasy (od czego w końcu jest pilot!); poddałem się wszakże obserwacji miasta i ludzi.

W ścisłym centrum Akureyri prędkość ograniczona jest do 30 km/h, więc nie zdziwił mnie zbytnio fakt, iż samochody wlokły się jeden za drugim ciasnymi uliczkami. W przeciwieństwie do mniejszych miasteczek, gdzie na drogach królują głównie samochody terenowe (i to w dodatku najczęściej z olbrzymimi kołami), o tyleż w Akureyri za punkt honoru każdy (no, prawie każdy) postawił sobie by mieć zwykły samochód osobowy, najlepiej jeszcze sportowy z niskim zawieszeniem. W ten sposób Akureyczycy pokazują, że są mieszkańcami europejskiej, wielkiej północnej stolicy, i nie mają nic wspólnego z "wieśniakami" jeżdżącymi zabłoconymi terenówkami. Co prawda samochody z Akureyri nie zwiedzą nic poza Akureyri (i ewentualnie drogi nr 1), ale to najwyraźniej nie przeszkadza posiadaczom awangardy światowej motoryzacji (pewnie gdzieś w garażu trzymają cichcem drugi, terenowy wóz, który z pewnością się przyda na ryby lub na wypad w interior).

Tak więc siedzę sobie i obserwuję samochody żywcem wzięte z ulic Wrocławia, Warszawy, czy Paryża, gdy moją uwagę zwraca istne cacko: płaskie, sportowe czerwone Ferrari - myślę sobie: wszystko się zgadza, wóz w 120% pasuje do tej układanki. Cóż z tego, że posiadacz takiego wehikułu musiał wydać sporą sumkę za potężną moc skrytą pod maską tego pożeracza szos, gdy tymczasem jedzie on sobie 20 km/h po ryneczku w Akureyri... taka szkoda, przydałaby się tu bardziej niemiecka autostrada - westchnąłem w duchu. Zanim ocknąłem się z moich rozmyślań czerwona "płaszczka" zniknęła, gdzieś za rogiem (może właściciel wieczorem jedzie na "autostradę" islandzką wypróbować choć ułamek mocy Ferrari?). Przed moimi oczami pojawiają się inne samochody sunące niby w jakimś groteskowym kondukcie żałobnym. Na chwilę uwagę swoją zwróciłem na mapę rozłożoną na kokpicie, na której dokonywaliśmy planów dalszej trasy. Gdy myśląc o planach na najbliższe dni na chwilę podniosłem wzrok na ulicę oczom moim znów ukazało się czerwone Ferrari znikające za rogiem. Nic nie mówiąc, pomyślałem, iż albo to jakiś turysta szuka czegoś po mieście (może błądzi?), albo to popularna marka samochodu w Akureyri. Jednak dla pewności wzmogłem swoją czujność i śledząc naszą mapę bacznie obserwowałem ulicę.

Gdy z ryneczku wyłoniło się czerwone Ferrari nie wytrzymałem i krzyknąłem! Albo mam omamy wzrokowe, albo ktoś nas śledzi, albo wpadliśmy w pętlę czasową, albo już sam nic nie wiem - tu wskazałem czerwoną rakietę - ten pojazd pojawia się koło nas już któryś raz z rzędu. Oczywiście tak absurdalna obserwacja została przyjęta z niedowierzaniem, ale dla świętego spokoju już razem zaczęliśmy obserwować drogę. Staraliśmy się zapamiętać każdy szczegół tego samochodu, przy dokładniejszej obserwacji okazało się, że jadą nim dwie młode dziewczyny (kierowcę, ze względu na kolor włosów ochrzciliśmy "Blondyna"). Nie minęło 5 minut a tu czerwone Ferrari z Blondyną za kierownicą (do tego wszystkiego z papierosem w ustach) znów pojawiło się na horyzoncie... Tryumfowałem! Spiskowa wersja dziejów okazała się prawdą!

To jednak nie koniec! Jakież było nasze zdziwienie, gdy w toku obserwacji odkryliśmy fakt, że nie tylko Blondyna krąży wokół rynku, ale całe mnóstwo innych samochodów. Poczuliśmy się trochę jak w horrorze Hitchcocka - w kółko jeżdżą z prędkością ok. 20 km/h różni ludzie w swoich samochodach, a poza tym cisza spokój, nic się nie dzieje - włos się zjeżył na głowie...

Jak zahipnotyzowani gapiliśmy się na tą defiladę: stary odrestaurowany amerykański krążownik szos z lat 60-tych, mała Toyota, jakieś Subaru, znów Ferrari, Ford i całe mnóstwo innych; w każdym rozpoznawaliśmy tych samych ludzi (zwykle młodzież)... Jeździli tak w kółko bez sensu, robili ósemki, czasem jechali jedną trasą, czasem inną, ale nie ulegało wątpliwości, iż jeżdżą w kółko i co jakieś 5-6 minut jak w zegarku pojawiają się przed nami. Po pewnym czasie zdaliśmy sobie sprawę, że właściwie cały ten wielkomiejski ruch (żeby nie powiedzieć korek) w centrum jest generowany przez uczestników tego dziwnego obrzędu.

I dopiero w tym momencie usłyszałem z boku: "Ja wiem o co chodzi!!". Jak się okazało z głębi pamięci przedarł się promyk wiedzy, iż gdzieś, kiedyś, w jakiejś książce lub czasopiśmie podobny "obrzęd" był omawiany! Tajemnica, horror, UFO - to wszystko prysło jak bańka! A prawda okazała się jak zwykle banalna: młodzież islandzka naśladuje swoich rówieśników z USA, tyle że odległych w czasie o jakieś 30-40 lat, bo to właśnie w latach 60-tych i 70-tych modne były w Stanach takie parady samochodowe po mieście. Młodzi Islandczycy w weekendowe wieczory wsiadają do swoich pojazdów, najczęściej w towarzystwie swoich przyjaciół i krążą z niewielką prędkością po centrum. Często za kółkiem odbywa się rotacja kierowcy; po paru objazdach można zobaczyć za kierownicą kogoś innego. Lecz nawet po rozświetleniu mroków niewiedzy wpatrywaliśmy się z ciekawością w ten maraton bez celu - czuliśmy się jakbyśmy obserwowali magiczny rytuał wśród dzikich mieszkańców Afryki.

Warto wpaść do Akureyri w piątek wieczorem, by na własne oczy zobaczyć to egzotyczne zjawisko. Chociaż w innych, większych islandzkich miastach, zapewne dzieje się coś podobnego.

Po głębszej analizie doszliśmy do wniosku, że zwyczaj ten wydaje nam się egzotyczny z trzech powodów: po pierwsze w Polsce rzadko kiedy młodzież dysponuje własnym samochodem, po drugie bieda sprawia, że każdy raczej oszczędza benzynę, a po trzecie w Polsce socjalizm zabił trochę indywidualizm i ambicję (lepiej zniknąć w szarym tłumie niż się wybijać) i dlatego raczej źle widziane są osoby "szpanujące" swoim pojazdem. Dla Islandczyków to jednak jest bardzo naturalne - jeśli coś mają to się tym chwalą (w końcu tego nie ukradli). W ten sposób podkreślają swoją indywidualność. W tym przypadku źle pojmowana fałszywa skromność Polaków to jednak duża wada.

Copyright © 2003-2006 ICELAND.PL
Wszelkie prawa zastrzezone - All rights reserved