19.11.2003r.

30 Lat po tragedii na Heimaey

Heimaey, to jedyna zamieszkała wyspa w archipelagu Vestmannaeyjar. Heimaey, to też jedyna miejscowość na tej wyspie i, jak na warunki islandzkie, to bardzo duże miasto - ok. 5000 ludzi. Całe życie na Heimaey toczy się właściwie w porcie, statki wypływają na morze i wpływają do portu pełne ryb. Spokojne życie na wyspie przerwała niespodziewana erupcja wulkanu ok. 2 nad ranem 23 stycznia 1973 r. Potem nastąpiły dramatyczne wydarzenia, które warto przypomnieć upamiętniając 30 rocznicę tamtej tragedii.

Rano, 22 stycznia 1973 r. wyjątkowo żaden ze statków nie wypłynął na morze. Ogromny sztorm nawiedził tereny na południe od brzegów mainlandu (czyli głównej wyspy Islandii). Wszystkie statki zostały w porcie czekając na poprawę pogody. Później wytłumaczono ten zbieg okoliczności działaniem tajemniczej siły, która chciała w ten sposób pomóc mieszkańcom w ich nieszczęściu. Dlaczego było to tak zbawienne w skutkach...?

W nocy zatrzęsła się ziemia. Wszyscy myśleli, że spowodowała to erupcja pod Myrdalsjökullem, lodowcem na południowych krańcach mainlandu. Nikt nie przypuszczał, że to związane jest z aktywnością wulkaniczną na Vestmannaeyjar. Dokładnie o 1:50 katastrofa stała się już faktem. Ziemia otworzyła się na wschodnich obrzeżach miasta. Rozgrzana do czerwoności lawa wydobywała się z hukiem na zewnątrz, wyrzucana pod ogromnym ciśnieniem wysoko w górę. Ogniste kule (bryły rozżarzonej lawy) rozsiewane we wszystkie strony powodowały, że w okolicy domostwa stawały po kolei w płomieniach. Ludzie, wyrwani ze snu, nie mogli uwiarzyć własnym oczom. Góra Helgafell, uważana za wygasły wulkan (nieaktywny od 5000 lat), obudziła się ze snu.

Mieszkańcy porzucali swoje domostwa, łapiąc w pośpiechu rzeczy, które wpadły im w ręce. Jednak paniki nie było. Bezradni ludzie zebrali się w kościele na modlitwie, w czasie kiedy ich domy płonęły. W parę godzin po rozpoczęciu erupcji prawie wszyscy mieszkańcy znaleźli się już na statkach i płynęli w kierunku mainlandu. Do szybkiej ewakuacji właśnie przydały się stojące w porcie statki, jakby przez cały dzień czekając na najważniejszy rejs w swoim istnieniu. Kilkuset mieszkańców przewieziono też samolotem. Przed opuszczeniem wyspy, farmerzy zastrzelili swoje krowy, by oszczędzić im cierpień podczas pewnej śmierci. Do rana ewakuacja była zakończona. Na wyspie został tylko personel obsługujący akcję ratunkową i śledzący aktualne wydarzenia.

Po ewakuacji ludności najważniejszym problemem było podjęcie takich działań, aby erupcja narobiła wyspie jak najmniejszych szkód. Trudno było zdecydować się, czy podjąć ryzyko przepompowywania do tankowców ropy z ogromnych zbiorników stojących w porcie. Czas potem pokazał, że powzięto właściwą decyzję, że nie opróżniono zbiorników.

W niedługim czasie szczelina w ziemi przekształciła się w pojedynczy aktywny krater, który nazwano Eldfell ("Ognista Góra"). Kiedy lava przesunęła się znacznie w kierunku portu, powstało zagrożenie, że zniszczy ona przetwórnie rybne i zaleje wejście do portu, odcinając wtedy statkom wpływanie do niego. Właściwie uniemożliwiłoby to powrót ludzi na wyspę, gdyż ich życie tam zależne jest w ogromnym stopniu od możliwości połowu i przeróbki ryb. Postanowiono uratować port zatrzymując lawę! Wydaje się to pomysłem niemożliwym, a jednak... Wpompowano na wylewającą się lawę olbrzymie ilości wody morskiej. W marcu nurt lawy zatrzymał się. Zastygła lawa zwęziła wejście do portu ale nie doszła do skały Heimaklettur, co spowodowałoby zamknięcie portu. W podobny sposób chroniono dalszą część miasta przed zalaniem lawą. Do tego celu zastosowano, otrzymane z USA, 43 specjalistyczne pompy o niewyobrażalnych wprost parametrach: 1000 l/s (przepływ) pompowane w górę na wysokość 100 m przez 1000 metrowe rury. Podczas tej akcji przepompowano 6.2 miliona ton wody. Ta ilość wody morskiej zawierała 220 000 ton soli! Późniejsze badania wykazały, że opisywane działania miały znaczny wpływ na szybkość krzepnięcia lawy.

Pomimo efektu przyspieszającego krzepnięcie, 22 marca jęzor wypływającej lawy, szeroki na 300 m zdołał się przedostać 150 m dalej w głąb miasta. W ciągu następnych paru dni ok. 200 domów zostało zalanych przez lawę. Przez kolejne tygodnie już mniej lawy wydobywało się z krateru i zdołała ona jedynie pokryć następną warstwą stare zastygłe już pokłady. 22 kwietnia ze wschodniej strony stożka wulkanicznego wytrysnęła cienka fontanna lawy i spływała prosto do morza aż do 28 czerwca. To był ostatni dzień ciągnącej się przez 5 miesięcy erupcji.

Szczęśliwie nikt na wyspie nie zginął, ale pod lawą zostało pochowanych na wieki wiele domostw. Prawie 2/3 mieszkańców powróciło na swoją wyspę. Ogromną determinacją i pracą odbudowano miasto. Część domostw uratowano spod pyłu wulkanicznego a część postawiono na nowo. Było to bardzo duże przedsięwzięcie.

Wyspa powiększyła się przez erupcję o 2,2 km². W sumie zostało całkiem zniszczonych 360 domów, 400 uszkodzonych, a następne 400 uszły prawie nienaruszone z tej tragedii. Objętość lawy, która wylała się z wulkanu, to 250 mln m³, a pyłu wulkanicznego, który spadł na miasto: 1,5 mln ton.

Dziś spacerując po Heimaey spotyka się ślady ówczesnej tragedii. Z brzegu zastygłej lawy wystaje dach w części zatopionego w lawie domu (Blátindur). Przygotowywane jest też muzeum poświęcone tamtym wydarzeniom. Co roku, w pierwszy weekend sierpnia, mieszkańcy Heimaey organizują festival i nazywają te obchody swoim własnym świętem narodowym.

Spacerując po polach zastygłej lawy spotyka się powbijane w nią tabliczki z nazwą domu i głębokością na jakiej został "pochowany". Spotkaliśmy też ludzi, którzy w zamyśleniu stali opierając się o barierkę, ze wzrokiem wbitym w jeden punkt. Z pewnością odbywali smutną wędrówkę w przeszłość.

Copyright © 2003-2006 ICELAND.PL
Wszelkie prawa zastrzezone - All rights reserved